Witam wszystkich,
dawno mnie tu nie było, no cóż... wakacje :D ale już wróciłam i za parę dni powinnam dodać nowy rozdział :) Tylko wpierw muszę go przepisać z zeszytu i poprawić :)Mam nadzieję, że wszystkim wam udały się wakacje :)
Tymczasem w czasie wakacji powstał początek nowego opowiadania, który zaczęłam pisać wraz z moją przyjaciółką :) Oto owoc pomysłu, który będzie wkrótce kontynuowany, mile widziane komentarze ^^ pomysł cały od początku do końca opowiadania jest, ale jeśli chcecie możecie jakiś pomysł podrzucić :)
Ja zabiorę się tymczasem za przepisanie kolejnego rozdziału NaruHiny i poprawienia i nadania sensu rozdziałowi ^^ Z powodu iż piszę opowiadanie od 2009 roku, moje poglądy jak i styl pisania bardzo uległ zmianie, jednak nie chce pisać wszystko od nowa, więc uwierzcie mi ciężko mi coś poprawiać i tak to robić, aby jeszcze zgadzało się wszystko z dalszymi rozdziałami. No ale zapraszam na krótki urywek opowiadania, który powstał w niewysokich górach w drewnianym domku jak i przy rzece, gdzie całe otoczenie napawało do weny. Miłego czytania i do rychłego przeczytania oraz napisania :)
A teraz zapraszam na rozdzialik :)
W oczach znieruchomiałej
dziewczyny odbijał się jaskrawy blask płomieni pożerających jej rodzinny dom.
Patrzyła, jak jej cały świat kruszy się i rozpada, zalewany falą ognia. Jej
oczy zaszkliły się – stwierdziła, że to zapewne od żaru; przecież nigdy nie umiała
płakać. Przetarła piekące powieki; zrozumiała, że już nic nie może zrobić.
Głośny trzask zapadającego się kolejnego domostwa uświadomił jej bliskość
zagrożenia. Muszę się stąd wydostać.
Tylko jak? Klucząc między płonącymi budynkami starała się odnaleźć
najbliższą bramę, ale pożar zmienił okolicę nie do poznania. Kiedy ujrzała
stojący w poprzek drogi wóz, który zaczynały lizać płomienie, do jej serca
wkradło się poczucie bezradności. Już miała zawrócić, gdy spostrzegła gwałtowny
ruch. Wyciągnęła z torby swój zielarski nóż. Niewielki, ale zawsze coś. Po chwili wahania ruszyła w stronę wozu.
Z każdym krokiem coraz wyraźniej docierało do niej końskie rżenie. Gdy podeszła
na tyle blisko, że dym już nie ograniczał jej widoczności, ujrzała uwiązanego
konia, który szarpał się, chcąc odzyskać wolność.
– Spokojnie, mały, spokojnie. Już dobrze – powtarzała,
ostrożnie zbliżając się do zwierzęcia. Powoli wyciągnęła rękę w jego stronę,
zauważając świeże oparzenia na szyi. Pogłaskała go po nosie, a następnie
złapała i przecięła linę.
– Chodź ze mną, mały. Pomogę ci.
Początkowo nieufnie, koń podążał
za nią przez zadymione ulice, a ona już wiedziała, którędy pójdą. Trevon. Rzeka to nasza jedyna szansa. Po
chwili podążali za wartkim strumieniem, gdzie żar już ich nie dosięgał. Kiedy
wreszcie wydostali się z piekła, które jeszcze kilka godzin wcześniej było
miastem Viravil, mogli odetchnąć świeżym, chłodnym powietrzem poranka.